O pewnej wyprawie do Drohobycza - miasta Schulza i do szlaków „Białych Kurierów” w Bieszczadach Wschodnich

[Rozmiar: 78388 bajtów]

Zainspirowany lekturą tej książki postanowiłem zabrać ze sobą narty
śladowe i przejść fragmentem ich trasy w Bieszczadach Wschodnich
.



Kiedy czyta się o Brunonie Schulzu i Drohobyczu  nie sposób nie zainteresować się głębiej niezwykłą historią tego miasta i losami jego mieszkańców na przestrzeni minionego wieku. I kiedy podczas zeszłorocznych spotkań i prelekcji w ramach Festiwalu im. Brunona Schulza we Wrocławiu słuchałem wypowiedzi ludzi zafascynowanych twórczością Schulza, zapragnąłem osobiście odwiedzić Drohobycz i miejsca związane z życiem i twórczością tego autora.

Postanowiłem odwiedzić Drohobycz porą zimową – w lutym 2013 r. a przygotowując się do tej wyprawy natknąłem się na bardzo interesujący temat związany z działalnością tzw. „Białych Kurierów”. Na kilka dni przed wyjazdem rozmawiałem bowiem z kolegą klubowym m.in. o braciach Andrzeju i Tadeuszu Chciukach, którzy byli uczniami Schulza w słynnym drohobyckim gimnazjum im. Króla Władysława Jagiełły. Obaj byli autorami książek wspomnieniowych związanych z ich rodzinnym miastem: Andrzej napisał Atlantydę” i „Ziemię Księżycową”, a Tadeusz - „Białych Kurierów”. Dotarłem do tych książek jeszcze przed wyjazdem na Ukrainę. Szczególnie zależało mi na „Białych Kurierach” będących fascynującą, nieco zbeletryzowaną relacją z działalności młodych polskich harcerzy i sportowców, którzy na nartach   przeprowadzali przez Bieszczady Wschodnie  na Węgry polskich uciekinierów z sowieckiej strefy okupacyjnej, przenosząc przy tym pieniądze, dokumenty, rozkazy, informacje dla rodzin itd.

15 lutego 2013r. pojechałem autobusem do Lwowa, a stamtąd tzw. marszrutką do Drohobycza. Ku mojemu zdziwieniu nie funkcjonowało w tym czasie bezpośrednie połączenie kolejowe Wrocław – Przemyśl, więc po raz pierwszy dotarłem do Lwowa kursem autokarowym (przez przejście graniczne w Krakowcu), oszczędzając sobie tym samym trudów pokonywania przejścia granicznego dla pieszych w Medyce.
Kiedy przybyłem na miejsce okazało się, że w Drohobyczu i Borysławiu pozostało po śniegu tylko wspomnienie. Zagrożony był zatem mój narciarski plan.
Zaraz po przyjeździe, szukając noclegu w centrum Drohobycza spotkałem młodego człowieka, współorganizatora Festiwali Schulzowskich w Drohobyczu oraz współtwórcę i aktora drohobyckiego Teatru ALTER. Był on następnego dnia moim przewodnikiem po Drohobyczu, a przede wszystkim po miejscach związanych z Brunonem Schulzem. Dotyczy to m.in. muzeum poświęconego temu artyście znajdującego się w jednym z pomieszczeń gmachu dawnego gimnazjum im. Króla Władysława Jagiełły oraz miejsca, gdzie Schulz został zastrzelony przez gestapowca na skrzyżowaniu dawnych ulic Czackiego i Mickiewicza. W kolejny dzień odwiedziłem pieszo Truskawiec oraz Borysław, kończąc tę swoją wędrówkę w centrum Drohobycza. 

  [Rozmiar: 93229 bajtów]

Po kilku kilometrach ostrej wspinaczki w wykonaniu wysłużonego pojazdu w kierunku Schidnicy odetchnąłem z ulgą – śniegu było pod dostatkiem. Około południa, po wyjściu poza rogatki Turki przypiąłem wreszcie narty i zacząłem wędrówkę wzgórzami ciągnącymi się wzdłuż szosy. Zachowywałem przy tym ostrożność aby nie popaść w jakieś tarapaty, bo teren nieznany, gruba warstwa śniegu a wokoło niezmierzone pustkowie.

Pod koniec dnia zatrzymałem się na noclegu w wiosce Borynia. Pod szkołą zagadnąłem przechodząca tam kobietę o nocleg. Uśmiechnęła się życzliwie i po krótkim, telefonicznym uzgodnieniu z mężem niezwłocznie poprowadziła mnie poprzez mostek nad strumieniem i wąską ścieżkę do swojego drewnianego domu.

Zostawiwszy narciarski rynsztunek w sieni wszedłem do mocno nagrzanej izby. Przywitał mnie gospodarz i zaprosił do stołu. Gospodyni poczęstowała aromatycznym sokiem malinowym a potem błyskawicznie przygotowała placki ziemniaczane polane suto gęstą śmietaną. Za alkoholowy poczęstunek podziękowałem, „ bo ja spartsmien”. Po ciekawej, wielotematycznej rozmowie, gospodarze oświadczyli, że pozostawiają mi do dyspozycji cały dom, a oni przeprowadzą się na noc do rodziców. Zostałem z psem i kotem i niewiele się namyślając położyłem się wygodnie w przygotowanym dla mnie szerokim małżeńskim łożu. Przed snem obejrzałem w telewizji długi program na temat nietrafionej inwestycji Ukraińskich Kolei Państwowych – zakupu koreańskiego, supernowoczesnego pociągu firmy Hyundai kompletnie nie dostosowanego do lokalnych wymogów i warunków.

  
[Rozmiar: 25411 bajtów]   
  
[Rozmiar: 54390 bajtów]   
  
[Rozmiar: 33525 bajtów]   

Rankiem przyrządziłem sobie śniadanie złożone z produktów, które gospodyni pozostawiła mi do dyspozycji. Garnek poobieranych już ziemniaków, jajka, oliwa, sałatka z warzyw i ciastka domowej roboty.  Wzmocniony długim snem, pożywnym posiłkiem i serdecznością gospodarzy wyruszyłem rankiem w dalszą drogę. 

[Rozmiar: 37511 bajtów]

[Rozmiar: 58788 bajtów]

Tego dnia pokonałem naprawdę spory odcinek trasy.
Na odpoczynek i posiłki kierowałem się do sklepików wiejskich z szyldem „Produkti”. Niewielki był wybór tych produktów, ale zawsze z braku laku można było uzupełnić stracone kalorie jakimś ciastem i przede wszystkim rozgrzać się gorącą kawą lub herbatą.

Minąłem tego dnia wioski: Komarniki, Wierchne, Matkiw. Przechodząc przez most na rzece Stryj przypomniałem sobie perypetie grup prowadzonych przez kurierów próbujących niepostrzeżenie przekroczyć rzekę. Aby uniknąć grożących niebezpieczeństw nieraz pokonywano ją idąc po pas w wodzie. W czasie trzaskającego mrozu.

Pod koniec tego dnia, zmagając się z potężną śnieżycą, dotarłem do wsi Łatirka mijając z daleka m.in. rodzinną wioskę Władka Ossowskiego - Iwaszkiwce, a na nocleg skierowałem się do znanej mi już od dawna wioski Białosowica. (W tutejszej turbazie nocowałem niegdyś jesienną porą przed „zdobyciem” pobliskiego Pikuja – najwyższego szczytu Bieszczadów Wschodnich - 2290 metrów n. p. m ).

Teraz turbaza była zamknięta, nieogrzana, odłączona od elektryczności. Uparłem się jednak, aby w niej przenocować, bo nie miałem ochoty dalej rozpytywać o nocleg. Zakupiłem jedynie w sklepiku na kolację chleb, masło i cebulę. Żona kierownika turbazy uzgodniła w końcu z mężem telefonicznie, że nocleg jest możliwy, skoro godzę się na spartańskie warunki. Noc zatem spędziłem w ciemnym i nieogrzewanym budynku ( tak nie do końca, bo dostałem od gospodyni kaganek i zapałki), przykryty kilkoma warstwami koców i kołder ściągniętych z sąsiednich łóżek.

Nazajutrz wydobyłem się z turbazy na światło dzienne w zawilgotniałym ubraniu i mokrych butach. Wszystko to na mnie przeschło podczas intensywnego marszu. Pogoda tego dnia była wyśmienita. Bezwietrznie, błękitne niebo i ostre słońce. Wkoło nieskazitelna biel świeżego, puszystego śniegu.  Na śniadanie wstąpiłem do sklepiku – baru, gdzie przy okazji uzgodniłem od razu następny nocleg u napotkanego przygodnie mieszkańca Białosowicy. Po śniadaniu podążyłem energicznie do Łatirki, aby spotkać się z człowiekiem, który mógłby pamiętać czasy okupacji sowieckiej. Informację o nim uzyskałem w Białosowicy. I rzeczywiście dotarłem do człowieka, który wraz z żoną ugościł mnie w swoim domu i opowiedział o czasach wojny.
Na nocleg powróciłem do Białosowicy, aby przenocować u poznanego rano mieszkańca wsi. Noc spędziłem tym razem w komfortowych warunkach, w cieple, w czystej pościeli, po wspólnym posiłku spożytym z całą rodziną gospodarza. Przed snem przeglądnąłem sobie znalezioną w pokoiku lekturę szkolną córki gospodarza –„Tarasa Bulbę” Gogola. Nawiasem mówiąc zafrapowała mnie ta historyczna powieść i postanowiłem ją przeczytać po powrocie do kraju.

Nastepnego dnia, bez przeszkód, powróciłem porannym autobusem do Truskawca.


[Rozmiar: 59014 bajtów]

[Rozmiar: 66655 bajtów]
[Rozmiar: 47887 bajtów]
[Rozmiar: 68024 bajtów]



Cieszę się bardzo, że zdobyłem się na to, by dotrzeć zimą do Bieszczadów Wschodnich i odwiedzić „po narciarsku” te okolice, w których dokonywali niezwykłych czynów bohaterscy, bardzo młodzi Biali Kurierzy, a wśród nich Tadeusz Chciuk „Celt”, Jan Krasulski „Tońko Naganowski”, Władek Ossowski „Mały Władzio”, Rudolf Regner „Rudek”, Helena Świątek, Zbigniew Janicki „Panisko”, Tadeusz Żelechowski „Lopek” i wielu innych.

Dodam, że tereny są przepiękne a warunki do uprawiania narciarstwa biegowego i wędrówkowego wyśmienite.

Wierzę mocno w to, że moda na ten sport dotrze tu kiedyś. Chciałbym wystartować w jakimś odpowiedniku Biegu Piastów w malowniczych Bieszczadach Wschodnich. A marzenia lubią się spełniać...


Jerzy Sobol, kwiecień 2013