O pewnej wyprawie do Drohobycza - miasta Schulza i do szlaków „Białych Kurierów” w Bieszczadach Wschodnich |
|
|
15 lutego 2013r. pojechałem autobusem do Lwowa, a stamtąd tzw. marszrutką do Drohobycza. Ku
mojemu zdziwieniu nie
funkcjonowało w tym czasie bezpośrednie połączenie kolejowe Wrocław –
Przemyśl, więc po raz pierwszy dotarłem do Lwowa kursem autokarowym (przez
przejście graniczne w Krakowcu), oszczędzając sobie tym samym trudów
pokonywania przejścia granicznego dla pieszych w Medyce.
|
|
Po kilku kilometrach ostrej wspinaczki w wykonaniu wysłużonego pojazdu w kierunku Schidnicy odetchnąłem z ulgą – śniegu było pod dostatkiem. Około południa, po wyjściu poza rogatki Turki przypiąłem wreszcie narty i zacząłem wędrówkę wzgórzami ciągnącymi się wzdłuż szosy. Zachowywałem przy tym ostrożność aby nie popaść w jakieś tarapaty, bo teren nieznany, gruba warstwa śniegu a wokoło niezmierzone pustkowie. Pod koniec dnia zatrzymałem się na noclegu w wiosce Borynia. Pod szkołą zagadnąłem przechodząca tam kobietę o nocleg. Uśmiechnęła się życzliwie i po krótkim, telefonicznym uzgodnieniu z mężem niezwłocznie poprowadziła mnie poprzez mostek nad strumieniem i wąską ścieżkę do swojego drewnianego domu. Zostawiwszy narciarski rynsztunek w sieni wszedłem do mocno nagrzanej izby. Przywitał mnie gospodarz i zaprosił do stołu. Gospodyni poczęstowała aromatycznym sokiem malinowym a potem błyskawicznie przygotowała placki ziemniaczane polane suto gęstą śmietaną. Za alkoholowy poczęstunek podziękowałem, „ bo ja spartsmien”. Po ciekawej, wielotematycznej rozmowie, gospodarze oświadczyli, że pozostawiają mi do dyspozycji cały dom, a oni przeprowadzą się na noc do rodziców. Zostałem z psem i kotem i niewiele się namyślając położyłem się wygodnie w przygotowanym dla mnie szerokim małżeńskim łożu. Przed snem obejrzałem w telewizji długi program na temat nietrafionej inwestycji Ukraińskich Kolei Państwowych – zakupu koreańskiego, supernowoczesnego pociągu firmy Hyundai kompletnie nie dostosowanego do lokalnych wymogów i warunków.
Rankiem przyrządziłem sobie śniadanie złożone z produktów, które gospodyni pozostawiła mi do dyspozycji. Garnek poobieranych już ziemniaków, jajka, oliwa, sałatka z warzyw i ciastka domowej roboty. Wzmocniony długim snem, pożywnym posiłkiem i serdecznością gospodarzy wyruszyłem rankiem w dalszą drogę. |
|
Tego dnia pokonałem
naprawdę spory odcinek trasy.
Minąłem tego dnia wioski: Komarniki, Wierchne, Matkiw. Przechodząc przez most na rzece Stryj przypomniałem sobie perypetie grup prowadzonych przez kurierów próbujących niepostrzeżenie przekroczyć rzekę. Aby uniknąć grożących niebezpieczeństw nieraz pokonywano ją idąc po pas w wodzie. W czasie trzaskającego mrozu. Pod koniec tego dnia, zmagając się z potężną śnieżycą, dotarłem do wsi Łatirka mijając z daleka m.in. rodzinną wioskę Władka Ossowskiego - Iwaszkiwce, a na nocleg skierowałem się do znanej mi już od dawna wioski Białosowica. (W tutejszej turbazie nocowałem niegdyś jesienną porą przed „zdobyciem” pobliskiego Pikuja – najwyższego szczytu Bieszczadów Wschodnich - 2290 metrów n. p. m ).
Teraz turbaza była zamknięta, nieogrzana,
odłączona od elektryczności. Uparłem się jednak, aby w niej przenocować,
bo nie miałem ochoty dalej rozpytywać o nocleg. Zakupiłem jedynie w
sklepiku na kolację chleb, masło i cebulę. Żona kierownika turbazy
uzgodniła w końcu z mężem
telefonicznie, że nocleg jest możliwy, skoro godzę się na spartańskie
warunki. Noc zatem spędziłem w ciemnym i nieogrzewanym budynku ( tak nie
do końca, bo dostałem od gospodyni kaganek i zapałki), przykryty kilkoma
warstwami koców i kołder ściągniętych z sąsiednich łóżek.
|
Dodam, że tereny są przepiękne
a warunki do uprawiania narciarstwa biegowego i wędrówkowego wyśmienite.
Wierzę mocno w to, że moda na ten sport dotrze tu kiedyś. Chciałbym wystartować w jakimś odpowiedniku Biegu Piastów w malowniczych Bieszczadach Wschodnich. A marzenia lubią się spełniać... Jerzy Sobol, kwiecień 2013 |
|